Witaj!

Blog został zamknięty, a kolejne posty nie będą na nim umieszczane. Dziękujemy za komentarze!

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 13

Ayami - chan jest na koloniach i raczej swojej części przedmowy.. Ale zaraz do niej napiszę i się zobaczy, nju. A "niespodzianka" o której mówiłam to.. opublikuję ją 21 lipca :3 OOO, Aya - chan odpisała ! :0
"huhuhuhu, to już ostatni rozdział~! Mam nadzieję, że cała historia wam się spodobała :3 To nie koniec naszej radosnej - na pewno xD - twórczości~ wyglądajcie nas :3"
racja, racja :D Po 'niespodziance' mamy dla was kolejną, ale to dopiero za 3 dni, więc czekajcie na nas ^^



Shizuo wędrował dalej, ale ciągle słyszał wrzaski tamtych kolesi. Przytłumione, niewyraźne, ale towarzyszyły mu niczym fatum. Denerwowało go to. I to bardzo. Warknął coś pod nosem i skręcił w kolejną uliczkę, mając nadzieję, że wreszcie zgubi te głosy. Nic bardziej mylnego.
Głosy wręcz się nasiliły. Usłyszał, jak coś uderza w ziemię i się turla. Chyba raczej ktoś. Shizuo zamachnął się nogą i kopnął w puszkę leżącą przed nim. Ta z brzdękiem uderzyła o kontener, a następnie z niego spadła. Znowu ktoś uderzył o ziemię, przy akompaniamencie zbolałego syknięcia. Shizuo zajrzał wgłąb uliczki.
Czterech facetów w czerwonych bluzach stało i patrzyło się w kogoś leżącego na ziemi. Nie widział, kto to, przez czarny kolor ubrań, zlewający się z betonem. Chwila, czarne ubrania...
Jeden z typków, coś na wzór lidera, uderzył kijem w otwartą dłoń. Cała ta czwórka stała tyłem do Shizuo, więc nie mogli go zauważyć. A Shizuo dopiero po chwili otrząsnął się z szoku, więc jego reakcja była opóźniona.
Facet zamachnął się kijem z ogromną siłą, ale nie trafi w Oriharę. Coś innego stanęło mu na drodze. A raczej ktoś... Z karku i głowy blondyna pociekła krew, a okulary upadły na ziemię. Przez chwilę zapadło milczenie.

Już myślał, że oberwie drugi raz lecz nic takiego się nie stało. Obrócił się by ujrzeć cały obraz i zamarł. Przed nim stał nikt inny jak Shizuo. Z jego głowy ciekła krew. Widocznie to on dostał z kija baseballowego. Jego okulary leżały na ziemi bez jednego szkła.
- Shizu - chan? - spytał cicho. Jedną ręką objął się za brzuch, siadając na betonie. Ból był okropny. Patrzył na blondyna zwyczajnie zszokowany. Wszyscy milczeli.

Shizuo syknął coś pod nosem. Krew cieknąca z głowy zalewała mu cały obraz. Nie patrzył na Izayę. Jednak to właśnie do niego kierował swoje słowa.
- Nawet... w pracy... trzeba cię kurwa... pilnować... - warknął wściekle, obracając się przy tym  twarzą w kierunku napastników. O nie. Teraz już nie odpuści. Ma się na kim wyładować, więc... nie da im uciec.
Złapał ich przywódce za fraki i jednym gestem przyciągnął do siebie. Spojrzał mu w oczy. Przerażone oczy. Sam Shizuo był niemal pewien, że wygląda teraz jak szaleniec. Jednym ruchem dłoni wytrącił mu kij z dłoni. Uśmiechnął się wariacko.
Nie odpuścił żadnemu. Był maksymalnie zdenerwowany. Na wszystko. Na to, że nie mógł jasno sprecyzować swoich myśli oraz uczuć, na to, że oberwał w głowę... a gdzieś tam, w środku, majaczyła także inna złość. Na to, że odważyli się krzywdzić Izayę. Tak, to też go zdenerwowało. Przyznanie tego przed samym sobą przyszło mu z największym trudem. Ale tak było...
A z bójki wyszedł z kolejnymi ranami na głowie i rękach. Trochę go bolały, ale... w końcu nazywał się Shizuo Heiwajima. Był Bestią Ikebukuro. Takie rany... nie są dla niego straszne.

Shizuo wkurzył się na tyle, że członkowie gangu czerwonych potrzebowali karetki i specjalistycznej pomocy. Orihara zdjął łańcuch z nogi i wstał krzywiąc się. Będzie miał siniaki jak nic. Spojrzał na blondyna, który aż sapał z wściekłości. Nie musiał go ratować jeśli mu się to nie podobało. W końcu Orihara by sobie poradził. Jakoś. Może by potrzebował Shinry by go poskładał, ale jakoś by sobie poradził.
- Nie musisz mnie pilnować Shizu - chan. - odparł. - Sam bym sobie jakoś poradził. - burknął patrząc na krew spływającą po jego karku i brudzącą białą koszulę.

Shizuo był wściekły. Naprawdę. Tak poważnie. I to chyba właśnie przez to, że ktoś odważył się skrzywdzić Izayę... to wydało mu się... dziwne w nim. Shizuo się zmienił. Dostrzegł to. Wcześniej... niewiele by go to obeszło. A teraz?
Przetarł twarz rękawem, nie dbając o to, że brudzi koszulę jeszcze bardziej. I tak zapewne pójdzie do wywalenia, jest porwana w kilku miejscach... Skrzywił się, słysząc głos Izayi. Głowa go bolała, każdy hałas tylko to potęgował.
- Jak chcesz potem zalegać w szpitalu to spoko, kolejnym razem mogę taką bójkę zignorować... - Shizuo nie wierzył w to, co mówił. Wiedział, że nie zignoruje. Jakoś tak... po prostu to wiedział. Oparł się o ścianę i zwiesił głowę. Na chwilkę... wsunął papierosa do ust i odnalazł Izayowatą zapalniczkę. Na szczęście się nie zniszczyła... Odetchnął głęboko. Chciał oprzeć i głowę o przyjemnie chłodny mur, ale zaraz pożałował drobnego ruchu. Syknął niezadowolony. No to pięknie...

Zignorował jego wypowiedź. Obserwował każdy ruch Shizuo, a gdy ten oparł się o ścianę, podszedł do niego.
- Chodź, do Shinry jest kawałek. - powiedział patrząc w jego muszkę. Nie chciał by blondyn zemdlał akurat w tym miejscu, bo wtedy miałby prawdziwy problem. Ale nie o to chodziło. Raczej o to, że zwyczajnie się o niego martwił. Orihara MARTWIŁ się o Heiwajime. Cóż.. ostatnie wydarzenia wpłynęły na nich znacząco. Po chwili jednak podniósł wzrok i spojrzał w jego oczy. - Wezmę cię pod ramię, bo raczej na rękach cię nie zaniosę. - mruknął. - I jakoś dojdziemy do Shinry. - dodał wzruszając ramionami.

Shizuo zdziwiły słowa Izayi. Wywnioskował z nich, że ten... zwyczajnie się o niego martwił? Chyba... to dziwne. Ale prawdopodobne. W końcu... zmienili się. Shizuo potrzebował czasu, żeby to zauważyć i do wszystkiego dotrzeć. Domyślić się. Nazwać uczucia po imieniu.
Prychnął i odsunął się od ściany. Zrobił kilka niepewnych kroków w kierunku mieszkania Shinry. Naruszony kark trochę mu przeszkadzał, a krew dalej kapała. Grrrrr....
- Poradzę sobie jakoś. - odpowiedział jedynie, rezygnując z pomocy bruneta. Nie był w stanie przyznać się do swoich słabości. Zmienił się, ale nie aż tak. Nie potrafił... po prostu nie potrafił. Zawsze był tym silnym. Nie ukazywał, że coś go boli czy że nie ma sił. O nie. To nie było w jego stylu. W ogóle.
Izaya chyba mu nie uwierzył w to zapewnienie. Ale... Shizuo i tak uparcie szedł w kierunku mieszkania Shinry. Izaya go dogoni...

Zacisnął zęby po czym wypuścił ze świstem powietrze. Był zdenerwowany. Próbował mu pomóc, a co on zrobił? Zwyczajnie go olał!
- Dlaczego jesteś taki uparty, co?! - krzyknął za nim, zamykając oczy ze złości. Jedyna osoba, której Izaya chciał pomóc zwyczajnie sobie idzie mówiąc, że "jakoś sobie poradzi". Jakoś! Pewnie po drodze zemdleje i to jest jego "jakoś"?! Myślał, że skoro już chce mu pomóc to Shizuo przystanie na tym, a nie po prostu sobie pójdzie, bo jego męska duma nie pozwala mu na czyjąś pomoc.

Shizuo przystanął zdziwiony i obrócił się twarzą do Izayi. Ten był zdenerwowany. Ba, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Shizuo zdziwił się jeszcze bardziej. Izaya był zazwyczaj opanowanym człowiekiem, nie miał takich wybuchów złości. Był zupełnym przeciwieństwem Shizuo. A jednak... potrafił się zdenerwować. I to mocno. Shizuo zmarszczył brwi. Zabolało...
- Ja, uparty?- sam nie wiedział czemu, ale kontynuował tę farsę. Bezsensowną sprzeczkę. - Nie... a co, martwisz się? - rzucił. Czuł, jakby stąpał po cienkim lodzie...


- A jeśli tak, to co?! - krzyknął do niego. - Twoja duma nie pozwala ci na przyjęcie pomocy?! - pytał zaciskając pięści. - Bo to ja proponuję pomoc? Chcesz pokazać, że jesteś silniejszy? - mówił przez zaciśnięte zęby patrząc się prosto w niego. Drżał. Czuł, że gdyby tego nie powiedział to wszystko kotłowało by się w nim i pewnego razu i tak by nie wytrzymał. Gdy mówił bolały go mięśnie brzucha. To pewnie od tego uderzenia..

Shizuo patrzył na Izayę coraz to szerzej otwartymi oczami. On... nie wierzył. Spodziewał się innej odpowiedzi. Czegoś w stylu Izayi, coś typu: "Ja, martwić? O ciebie, Shizu - chan? Zgłupiałeś.". A tutaj... nie wierzył. Nie mógł po prostu uwierzyć w to, co słyszy. Izaya... martwił się o niego?
"Po co by wtedy było to wszystko? Ty też się o niego martwisz." powiedział mu jakiś głosik w głowie. Shizuo zrobił kilka kroków w stronę Izayi. Głowa bolała go z każdym krzykiem bruneta, ale nie przejął się tym. Bardziej interesowało go to, że Izaya niemal zgina się wpół, obejmując przy tym ramionami swój brzuch.
- Każdy ma swoją dumę. - rzucił, jednak jakby... stracił zapał na tę kłótnię? Brnął jednak dalej. - Nie o to chodzi... przecież nie muszę pokazywać, że jestem silniejszy. Nawet gdyby to był ktokolwiek inny, zareagowałbym podobnie. - a przynajmniej tak czuł. Krew ponownie zaczęła zalewać mu twarz. Zaklął w myślach.

Prychnął.
- No tak, ale nie jest. - odparł kąśliwie. - Jestem ja, jesteś Ty i jest ta cała idiotyczna sytuacja! - krzyknął. Przetarł nerwowo skronie po czym, odetchnął głęboko. Shizuo stał bliżej niego i krzywił się za każdym razie gdy brunet krzyczał jednak Orihara ignorował to. - Wiesz co? Okej. - oznajmił nagle. Na jego twarzy pojawiła się obojętność. - Skoro sam sobie poradzisz to idź, ale nie bądź zły o to, że zdychasz w jakiejś uliczce. - prychnął po czym wycofał się i odszedł stamtąd. Skręcił w lewo znikając z pola widzenia Shizuo. Jednak nie odszedł. Wszedł do jakiegoś budynku, a po znalezieniu wejścia na dach, skierował się tam.

Shizuo chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył. Izaya po prostu zniknął. Odszedł. Poszedł sobie. Shizuo nie spodziewał się po Izayi AŻ TAKIEJ reakcji. Tak wybuchowej. Jednak nie mógł tego tak zostawić. Coś kuło go w środku, nie pozwalało na zwyczajne zbagatelizowanie sprawy. Bolało. Bolało nie tylko głowa, ale i coś w środku. Serce...? Nie wiedział. Ale nie chciał tego czuć. Skierował się więc za Izayą. Zobaczył, jak ten znika w jakimś budynku. Znał Izayę na tyle, żeby wiedzieć, że lubi dachy. Zaklął szpetnie pod nosem na myśl o schodach. W tym stanie były trudnym przeciwnikiem. Zostawił po sobie krwistą ścieżkę. Ale niestrudzenie brnął do przodu. Po dłuższej chwili zamykał drzwi od tegoż budynku i zrezygnowany spojrzał na schody. No, po kolei...

Po wejściu na dach usiadł przy krawędzi i wpatrywał się w miasto. Czuł się koszmarnie. Nie dosyć, że pokłócił się z Shizuo, uwolnił emocje co było błędem to jeszcze czuje się okropnie. Podkulił nogi i oplótł je ramionami. Do tego jeszcze te siniaki.. Po prostu koszmar. Ostatnio zmienił się. Bardzo. Nie wiedział czy to dobrze czy to źle. Zaczął więcej czuć, ale przez to wszystko się posypało. Przez uczucia ludzie stają się słabi, a on nigdy nie był słaby. Zawsze był tym silnym, był Bogiem. A teraz? Teraz był jak ci wszyscy ludzie. Słaby, pełen emocji, problemów i innych niepotrzebnych rzeczy. Spojrzał w miejsce gdzie jeszcze nie dawno stał Shizuo, ale nie było go tam. No tak, poszedł sobie. Zabolało go to.

Shizuo warknął pod nosem kolejne przekleństwo. Podparł się ściany i po kolei pokonywał kolejne stopnie. Krew znowu uniemożliwiła mu widzenie, ale nie miał czasu, żeby się tym zamartwiać. Ignorował ból głowy. Ignorował fakt, że zostawia za sobą krwawą ścieżkę. Ignorował wszystko. Nie to było teraz dla niego ważne. Teraz chciał odnaleźć Izayę. Sam nie wiedział czemu coś tak cholernie uporczywie kuło go w środku. Tam, w sercu.
Przystanął na ostatnim półpiętrze, przed ostatnimi schodami. Chciał usiąść, ale wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Inaczej nie wstanie... Zaklął kolejny raz. Podjął ostatnią wędrówkę. Odetchnął i pokonał pierwszy stopień. Potem kolejny.

Nagle jego rozmyślania przerwały dźwięk otwieranych drzwi. Brunet spojrzał w tamto miejsce i zobaczył blondyna. Zdziwił się bardzo gdy go ujrzał i jakby ucieszył..?  Stał tam i patrzył na niego podpierając rękę na klamce.
- Po co tu przyszedłeś? - spytał beznamiętnie. Jeśli Shizuo myśli, że tak zwyczajnie przyjdzie do niego i przeprosi to będzie okej, ale prawda była taka, że tak się nie stanie. Jednak Orihara poczuł ukłucie w klatce piersiowej. - Powinieneś iść do Shinry. - dodał odwracając wzrok i ponownie wpatrując się w miasto.

Shizuo nie liczył na to, że Izaya przywita go ciepło, z otwartymi ramionami. Wiedział, że go zranił, że się obraził... więc nie oczekiwał niczego. Puścił klamkę i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku Izayi. Stanął tuż za nim.
- Shinra nie zając... poczeka... - sapnął. Przysiadł ciężko na dachu. Oparł ręce za sobą i spojrzał w niebo. Zaraz jednak spojrzał prosto na Izayę, który jednak uparcie patrzył przed siebie.
Shizuo minęła złość z rana. Po części wyładował się na tamtej czwórce, a po części... to przestało mieć znaczenie. On... nie, to już było nieważne.
Zagryzł wargę. Wiele go kosztowały słowa, które wyrzekł zaraz.
- Ja... przepraszam, nie chciałem... żebyś się... obraził... - urywał zdanie. Po części przez kiepski stan fizyczny, a po części... po prostu ciężko było mu się przemóc... gdzieś tam siedziała w nim nadzieja, że Izaya to doceni.

Gdy Shizuo zaczął go przepraszać.. Izaya spojrzał na niego. To było.. wyjątkowe. Jemu naprawdę zależało na brunecie.
- Miałeś iść do Shinry. Zaraz zemdlejesz. - oznajmił, wyciągając telefon. Wybrał numer. - Shinra, zaraz wyślę ci adres. Przyjedź z apteczką. Pogadamy jak przyjedziesz. - powiedział i rozłączył się. - Yare, yare.. - westchnął patrząc się prosto przed siebie. - Ne, Shizu - chan.. też przepraszam, trochę przesadziłem z emocjami. - zaśmiał się lekko. Spojrzał na niego po czym uklęknął przy nim. Starł rękawem krew z jego twarzy i ujął ją w dłonie. Uśmiechnął się lekko. - Ne, Shizu - chan, wiesz, że jestem szczęśliwy?

Shizuo parsknął śmiechem, gdy Izaya go upomniał.
- Mówiłem ci... Shinra nie zając... a ja przeżyję... - przypomniał mu całkiem lekkim i wesołym tonem. To było... śmieszne. Prawie mdlał i zamiast przejmować się tym, śmiał się, że przeżyje. Docenił, że Izaya zadzwonił po Shinrę... to było miłe... ktoś się o niego martwił. Ale on wcześniej tego nie widział. I... miło też się poczuł, gdy Izaya go przeprosił.
Spojrzał pytająco na chłopaka, gdy objął jego twarz dłońmi. I... jakoś tak... na jego twarz również wkradł się uśmiech. Uśmiechnął się do Izayi. Szczerze. Nie ukrywał tego.
- Teraz już... wiem... i.... wiesz co...? Ja też. - szepnął cicho. Z trudem przysunął się nieco bliżej i lekko musnął usta Izayi.

Naparł delikatnie na jego usta, łącząc je w krótkim pocałunku.
- Zaraz Shinra przyjedzie. - szepnął opierając czoło na jego czole. Patrzył prosto w jego brązowe oczy. Tylko oni wiedzieli co zrodziło się między nimi. Dwaj byli wrogowie zbliżyli się do siebie nie mówiąc nic ludzkości. To jest ich cicha tajemnica. Uczucia, które z dnia na dzień są większe i rozpalają się na nowo po każdej przeżytej kłótni. Emocje towarzyszące im w każdej chwili. Dwa ciała - jedna miłość.


7 komentarzy:

  1. Nienawidzę was. Serio. I mam ochotę was zwyklinać za skończenie tego bloga.
    To było najlepsze Shizaya jakie kiedykolwiek czytałam. Czemu musicie mi odbierać to co kochałam? No błagam, załamujecie mnie doszczętnie, ODBIERACIE SENS EGZYSTENCJI NA TYM ŚWIECIE.
    Boże, ale ja rozpaczam. Uwaga, bo kurwa mi się makijaż rozmyje.
    Co ja pierdolę.
    Nie obchodzą mnie jakieś nowinki, ja chcę dalszy ciąg Shizayi. Jak możecie. JAK?!
    Idę sobie wpakować kulkę w głowę. Albo nawet dwie, gdyby ta pierwsza szukała mózgu.
    Ariwederczi Roma czy coś. -w-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy następne opowiadanie z Shizayą, więc bez żadnych gwałtownych zachowań Q-Q Ale dziękujemy, że się podobało~! ♥

      Usuń
    2. Kise Q.Q Kochana nie rób sobie krzywdy Q.Q Będzie dobrze, Shizaya cały czas~! *le pisanie komentarza gdy stoję w kolejce w Wieliczce*

      Usuń
    3. Aiko, na prawdę? Powiedz mi, że to opowiadanie jest takie dobre jak to. Mam przy sobie ogórka i nie zawaham się go użyć, jeśli powiesz, że nie jest XDD

      Ayami, ale ja już się pocięłam mydłem w płynie Q.Q
      Ku chwale Shizayi i dupie Izayi, ot co.

      Usuń
    4. Tyłek Izy Izy należy do niego, a ta ameba wpierdoliła mu się bez pytania Q__Q Moja biedna Iza Iza, chodź mama tuli ♥ XD

      Nie wiem jak z opowiadaniem, ale jak dla mnie jest.. ciekawe xD

      Usuń
  2. To było urocze *-- A czytanie o wybuchu Izayi...nie na codzień czytuje się takie rzeczy ^_^
    Jeszcze raz: U-R-O-C-Z-E~
    Więcej nie zdołam napisać ...lecę czytać bonus ^`^
    Kimi~

    OdpowiedzUsuń